Wielkie włoskie wakacje
„Klaudia i Karolina spędzają lato, podróżując po Włoszech. Pewnego dnia uwagę Klaudii, studentki historii sztuki , przyciąga piękna kołatka na bramie jednego z domów w Asyżu. Nieznana siła popycha ją w głąb podwórza i do wnętrza domu, gdzie jej oczom ukazuje się obraz z dymiącym Wezuwiuszem. Klaudia, choć nigdy nie była w Asyżu, jest pewna, że już kiedyś widziała ten obraz, podobnie jak cały dom i podwórze. Postanawia iść za głosem serca i odwiedzić Pompeje. Wkrótce okaże się, że w tę samą stronę podąża ktoś jeszcze, a dziewczyna słyszy jego kroki.
Błękitne niebo, lazurowe zatoki, oszałamiające krajobrazy, boskie smaki i zabytki architektury skrywające mnóstwo ludzkich historii – czego więcej trzeba, aby rozbudzić wszystkie zmysły? Jolanta Kosowska kolejny raz zabiera czytelników w fascynującą , nie tylko literacką podróż.”
Na korytarzu wisiały tylko dwa obrazy. Pierwszy z nich przedstawiał dziewczynę. Dziewczyna miała ciemne włosy opadające na ramiona. Chciałam podjeść bliżej i przyjrzeć jej się lepiej, ale nagle usłyszałam głośne trzaśnięcie zamykanej bramy. Serce podskoczyło mi do gardła. Wybiegłam na zewnątrz jak szalona. Obrzuciłam wzrokiem podwórko. Nie było nikogo. W każdym razie nikogo nie widziałam.
Spokojnie, upominałam w myślach samą siebie, tylko spokojnie, tutaj nikogo nie ma.
Wstrzymałam oddech i zaczęłam się wsłuchiwać w otaczającą mnie ciszę. Pomyślałam, że to wiatr zatrzasnął furtkę albo zamknął ją ktoś przechodzący ulicą.
Oddech zaczął się uspokajać, myśli płynęły już wolniej. Przestało mnie już ściskać za gardło. Głupi strach, pomyślałam, ależ jestem tchórzem! Postałam, pooddychałam głęboko, uspokoiłam myśli, patrząc na błękitne niebo, na srebro-zielone drzewka oliwne, fioletowe bugenwille i słoneczne kule pomarańczy. Rozejrzałam się dookoła. Na podwórku nie było nikogo. Postanowiłam jeszcze raz wejść do domu i zrobić zdjęcia obrazom. Jedno zdjęcie, drugie, trzecie, czwarte… Zbliżałam się właśnie do obrazu przedstawiającego dziewczynę, kiedy usłyszałam głośne stukanie butów po bruku podwórka. Obleciał mnie strach.. Ktoś tu jednak jest, pomyślałam przerażona.
Stanęłam w drzwiach domu. Obrzuciłam wzrokiem podwórko. Nikogo nie było widać. Dźwięk kroków dobiegał z tej części krużganka, która przysłonięta była przez rosnące na środku drzewa. Kroki były szybkie, równe, zdecydowane.
– Jest tu ktoś? – krzyknęłam w tamtą stronę.
Odpowiedziała mi cisza.
– Is there anyone here? – powtórzyłam po angielsku.
Dźwięk kroków na chwilę umilkł. Słyszałam tylko swój przyspieszony oddech i brzęczenie rozdrażnionych upałem owadów. Minęłam drzewka i spojrzałam w tamtą stronę. Nikogo nie było. Zachowuję się jak kopnięta, skarciłam w myślach samą siebie, za chwilę uwierzę w duchy nawiedzające to miejsce. Pomyślałam, że ktoś wszedł tu, widząc otwartą bramę. Ta zatrząsnęła się za nim, a on teraz szedł i oglądał krużganki.
– Jest tam ktoś? – krzyknęłam jeszcze raz.
Tym razem też odpowiedziała mi cisza. I znowu usłyszałam kroki. Zbliżały się do mnie. Były jeszcze głośniejsze, jeszcze bardziej wyraźne, natarczywe i zdecydowane. Serce biło mi jak szalone, oddech przyśpieszył. Nie szłam, a biegłam w kierunku furty odgradzającej podwórko od ulicy. Chwyciłam za klamkę. Brama otworzyła się ze skrzypnięciem. Wypadłam na pełną turystów ulicę. Przelewał się nią wielojęzyczny tłum. Jakieś małe dziecko szło razem ze swoimi rodzicami, podskakując radośnie. Jakaś para przechodziła tuż obok, trzymając się za ręce. Chłopak w kapeluszu robił swojej dziewczynie zdjęcia... Wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Słoneczny, letni dzień we włoskim miasteczku pełnym turystów. Tylko to, co zostawiłam za plecami, było czymś niezrozumiałym. To coś zupełnie nie pasowało do leniwego, wakacyjnego przedpołudnia. Przerażało, trwożyło, paraliżowało…
– Nika mówiła, że chcesz zamówić obraz – odezwał się niespodziewanie.
Usiadł na krześle obok mnie. Zatrzymał wzrok na mojej twarzy. – Jaki to ma być obraz? – zapytał.
Miał ciepły, melodyjny głos. Nie odrywał ode mnie wzroku. Przyglądał mi się zachłannie. Poczułam się nieswojo. Na chwilę nasze oczy się spotkały. Uciekłam wzrokiem.
– Mam zdjęcie. Nawet dwa zdjęcia. W ciągu ostatnich dwóch dni widziałam dwa takie same albo bardzo podobne do siebie obrazy. Jeden wisi w hotelu, w którym pracuje twoja siostra. Drugi widziałam w pewnym domu w Asyżu. Obu zrobiłam zdjęcia.
– Widziałaś dwa takie same obrazy i pomimo to chcesz, żebym namalował dla ciebie trzeci? – zapytał z niedowierzaniem. – Klienci najczęściej chcą mieć coś oryginalnego. Pokaż ten obraz.
Pokazałam mu zdjęcie zrobione rano. Rzucił na nie pobieżnie okiem.
– Kolekcjonujesz tandetę? – zapytał.
– Nie – roześmiałam się. – Zaintrygował mnie ten obraz. Jak już wspomniałam, identyczny widziałam w Asyżu. Tamten pochodzi prawdopodobnie z końca dziewiętnastego wieku. Wisi w domu, do którego nikt nie wchodzi. Zdziwiło mnie, że tutaj zobaczyłam taki sam obraz wiszący na ścianie w hotelu…
– Tu każdy maluje to, czego życzy sobie klient – mruknął. – To nie zawsze są prawdziwe dzieła sztuki. Taka sztuka, jaki odbiorca. Kiedy odbiorca jest niewybredny, to i sztuka nie musi być wysokich lotów – powiedział z ociąganiem. – Zapewne ktoś przed tobą oglądał obraz w tamtym domu w Asyżu i zapragnął mieć podobny… To pewnie nieudana kopia. Pokaż mi tamten.
Wyjęłam aparat, zaczęłam przerzucać zdjęcia. Najpierw musiałam przerzucić dziesiątki zdjęć, które zrobiłam rano w Pompejach, potem jeszcze mnóstwo wykonanych po drodze z Umbrii do Kampanii, aż w końcu dotarłam do zdjęć z Asyżu. Przerzucałam je szybko. Te, które chciałam mu pokazać, powinny być na końcu. Robiłam je dzień wcześniej przed południem. Nie było ich. W kółko tylko bazylika Świętej Klary, bazylika Świętego Franciszka, duże budowle i małe elementy architektoniczne, które kiedyś do czegoś mogą mi się przydać. Marmurowe podłogi, kamienne mozaiki, ulice, kamienne domy o małych oknach… Aż w końcu dobrnęłam do zdjęcia przedstawiającego tamte schody, tamte malwy przy schodach i tamtą bramę. To były zdjęcia z przedwczoraj.
– No i co? – dopytywał się Paolo.
– Jeszcze moment.
Zaczęłam przeglądać te zdjęcia i nagle zaparło mi dech w piersiach, świat zawirował przed oczami, wydawało mi się, że w pracowni Paola brakuje powietrza. Miałam wrażenie, że upadnę. Na zdjęciach było podwórko takie, jakie pamiętam. Były krużganki, dwie studnie, ławka, drzewa pomarańczowe i oliwne. Po kolumnach krużganków pięła się winorośl, której zieleń gdzieniegdzie była złamana fioletem bujnie kwitnącej bugenwilii. Podwórko było wybrukowane, a spomiędzy nierównych kamieni wyrastała trawa. Niemożliwe, pomyślałam, coś stało mi się w głowę. Aparat utrwalił rzeczy, których ja nie widziałam, które były tylko wytworem mojej wyobraźni. Nie było żadnych zdjęć z wnętrza domu. Koszmar, myślałam przerażona, po prostu koszmar. Wydawało mi się, że świat wiruje, a ja zaraz upadnę. Niemożliwe, przecież ja byłam tam dwa razy. Robiłam zdjęcia tamtego podwórka po przebudowie. Robiłam zdjęcia sieni i wiszących tam obrazów.
– Coś nie tak? – Jakby z zaświatów dotarł do mnie głos Paola. – Coś dziwnie wyglądasz.
– Wszystko dobrze – skłamałam.
Było mi coraz dziwniej, mdło i duszno. Nogi miałam jak z waty. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie upadłam. Chwyciły mnie silne ramiona.
– Usiądź wygodniej. – Paolo posadził mnie w fotelu, tuż obok sztalug upaćkanych farbą i jakiegoś płótna, na którym malował akt kobiecy. – Przyniosę ci trochę wody. Albo nie, poczekaj… Przyniosę wina. Wino chyba będzie lepsze.
Nie wiem, co odpowiedziałam. W głowie słyszałam głośny szum. Szklanka, którą mi podał, była zimna. Krople rosy spływały po szkle. Wermut z kostkami lodu i sokiem cytrynowym odrobinę pomógł. Nie było mi już tak mdło, słabo i gorąco. Nawet szum w uszach zelżał i świat przestał wirować przed oczami.
Paolo wziął aparat fotograficzny, który trzymałam wcześniej w ręku i zaczął oglądać zdjęcia.
– Robisz ciekawe fotki – powiedział po chwili. – Widzę, że byłyście w Weronie, Wenecji, Padwie, Toskanii, Rzymie, Asyżu…
– To nasze wymarzone włoskie wakacje… – wykrztusiłam z trudem.
– Teraz Pompeje i Zatoka Neapolitańska. A potem?
– Chcemy jeszcze raz pojechać do Florencji i Wenecji. Byłyśmy tam za krótko, zwiedziłyśmy za pobieżnie.
– Chyba najpierw musisz przyzwyczaić się do upałów – powiedział ciepło. – U nas latem bywa naprawdę gorąco. Jak się czujesz? Już lepiej?
– Lepiej.
Siedział na taborecie tuż przy mnie. Trzymał w ręku mój aparat. Milczał. Przyglądał mi się uważnie. Widziałam, jak jego wzrok przesuwał się po mojej twarzy, omiatał włosy, spuszczał się po ramionach w kierunku krótkiej spódnicy, opalonych ud i bosych stóp wsuniętych w rzemyki sandałów. Czułam się już lepiej, bo ten wzrok zaczął mnie krępować. Poruszyłam się.
– Mogę zrobić ci zdjęcie? – zapytał nieoczekiwanie. – Maluję pewien akt. Nic mi nie wychodzi. Ta kobieta na moim obrazie nie ma duszy. Próbuję nauczyć się twojej twarzy na pamięć, ale boję się, że mogę coś zapomnieć…
Zaskoczył mnie. Musiał wyczytać to z mojej twarzy, bo wycofał się błyskawicznie.
– Zapomnij o tym! To był tylko taki luźny pomysł – zabrzmiało przepraszająco. – Na chwilę się zapomniałem. Pokaż mi zdjęcie tego obrazu z Asyżu.
Jeszcze raz przerzuciłam wszystkie zdjęcia. Na karcie pamięci nie było fotografii obrazów.