W piekle pandemii
Opowieść o dniu , w którym świat, jaki znamy, przestał istnieć. I o wszystkim, co zdarzyło się potem.
Kiedy Oliwia i Marcello wyjeżdżają na długo wyczekiwany urlop, nic nie zapowiada chaosu, w jakim już w krótce pogrąży się cały świat. Zakochani wraz z kilkorgiem bliskich przyjaciół korzystają z uroków zimowej aury, spędzają dnie na zaśnieżonych górskich stokach, a wieczory z grzańcem przy kominku, tymczasem nad ojczyzną młodego lekarza zbierają się ciemne chmury…Pewnego dnia włoskie media podają, że tajemniczy wirus z Wuhan pokonał granice kontynentów, a w szpitalu znalazł się „ pacjent zero”. Od tej pory nic nie będzie już takie, jak przedtem.
„W piekle pandemii” to przejmująca, autentyczna opowieść o życiu w czasach śmiercionośnego wirusa. Bergamo, Wenecja, Drezno i Wrocław, a także azyl na Lawendowym Wzgórzu w Toskanii – w każdym z tych miejsc bohaterowie spróbują znaleźć najlepszy sposób na przetrwanie trudnych czasów i poukładanie swojej rzeczywistości na nowo. Czy im się uda?”
– Gdybym wiedział, że masz Internet, uczesałbym się i ogolił – zażartował. – Może znalazłbym też czystą koszulę… Pięknie wyglądasz, Oli… Cudownie cię widzieć.
Coś ścisnęło mnie za gardło. Zaczęło dusić. Nie potrafiłam powiedzieć ani słowa.
– Jak się czujecie? – zapytał.
– Dobrze. Nawet bardzo. Nic nam nie jest. Tylko nam tęskno i smutno.
– Ja też tęsknię za wami…
Podniosłam wzrok i na chwilę spotkały się nasze spojrzenia.
– Przychodzisz do mnie w każdym śnie – powiedział cicho. – Chcę spać jak najwięcej, śnić jak najdłużej, móc cię przytulać, dotykać, całować, słyszeć twój śmiech…
Nagle przyszło mi na myśl, że on nie chodzi do pracy. Marcel nigdy nieogolony nie wychodził z domu.
– Nie pracujesz? – zapytałam.
– Siedzę w domu.
– Coś się stało?
– Miałem kontakt z zakażonym pacjentem. Nie miałem o tym pojęcia. To było przed tygodniem. Pacjent nie miał typowych objawów. Czuł się tylko bardzo zmęczony, miał bóle mięśni, delikatny ból gardła, katar. Pytałem go nawet, czy nie wyjeżdżał. Powiedział, że ostatni raz poza granicami kraju był przed rokiem. Nie miał też żadnego kontaktu z kimkolwiek zakażonym koronawirusem. Nie wyglądał na to zakażenie. Wydawało mi się, że jest przeziębiony. Wypisałem mu leki. Paracetamol, tabletki do ssania, rutinoscorbin… Zadzwonił do mnie po dwóch dniach, że ma wysoką gorączkę, suchy kaszel i duszność. W szpitalu stwierdzono u niego zapalenie płuc spowodowane koronawirusem. Leży od pięciu dni na oddziale intensywnej terapii. Badając go, miałem na twarzy tylko maseczkę chirurgiczną… Umyłem i zdezynfekowałem ręce… Jak widać, to było za mało…
– Co z tobą? – zapytałam przerażona.
– Na razie nic szczególnego – odpowiedział wymijająco.
– Powiedz mi prawdę!
– Mam dodatni wynik testu – odpowiedział spokojne. – Jestem zamknięty w domu. Nic mi nie jest, nie mam gorączki, ani kaszlu. Czuję się tylko bardzo zmęczony. Błogosławię moment, kiedy wpadłem na pomysł, że zostawię cię u babci w Toskanii. Zwariowałbym teraz. Lekarze w takich sytuacjach są zawsze zagrożeniem dla swoich najbliższych. Napisz do Adrianny. Ich córeczka trafiła ma oddział intensywnej terapii… Nie płacz! – Musiał zobaczyć łzy na mojej twarzy. – Nie płacz, Oli! Cieszę się, że ty jesteś bezpieczna. Opowiedz mi coś pięknego.
– Coś pięknego? – zapytałam.
Nagle nic nie wydawało mi się dobre i piękne.
– Opowiedz mi, jak wygląda przedwiośnie w Toskanii – poprosił.
– Zadzwonił do mnie Francesco.
– Ten twój przyjaciel ze studiów?
– Tak. Poznałaś go w ubiegłym roku.
– Pamiętam. I co u niego? – zapytałam pospiesznie, bo miałam wrażenie, że jego rozmowa z Franceskiem zmieniła coś w naszym życiu.
– On pracuje jako chirurg w Bergamo.
– W Bergamo?! Słyszałam, że tam jest okropnie.
– To prawda. Pewnego dnia pojawiło się tam naraz szesnaście przypadków zakażenia. To było, jeżeli dobrze pamiętam, dwudziestego pierwszego lutego. Potem zaczęło ich przybywać, zakażeń było więcej i więcej. Tam jest epicentrum epidemii.
– W radiu mówili, że jest bardzo ciężko. Brakuje respiratorów, butli z tlenem, maseczek, rękawiczek, lekarstw…
– Brakuje wszystkiego. – Antonio wszedł mi w słowo. – Przede wszystkim lekarzy i pielęgniarek. Reaktywowano już lekarzy będących na emeryturze, ale to ciągle mało. Kilku lekarzy jest zarażonych, kilka pielęgniarek…
On mówił, a mnie nagle zrobiło się gorąco. Moje serce biło jak oszalałe. Lęk wstrzymywał mi oddech.
– Chyba nie chcesz tam pojechać? – zapytałam przerażona.
Nie odpowiedział od razu. Przybliżył się do mnie. Objął mnie ramieniem. Przytulił. Pogłaskał po włosach. Odgarnął pasmo, które spadło mi na czoło. Pocałował moje włosy.
– Znasz mnie przecież… – wyszeptał mi do ucha.
Znałam. Wiedziałam, że on już podjął decyzję.
– Pojedziesz do tego piekła?– Pragnęłam, żeby zaprzeczył.
– Pojadę – powiedział cicho. – Załatwiłem już dla siebie przepustkę.
– Ale dlaczego? – Głos mi się łamał, czułam wielkie łzy pod powiekami. – Dlaczego? Wszyscy ludzie się chronią i próbują to jakoś przetrwać…
– Ja jestem inny…
Odsunął się lekko ode mnie. Chciał widzieć moją twarz. Jak na złość jakaś głupia kropla zaczęła mi się toczyć po policzku.
– Nie płacz – powiedział ciepło Antonio.
Było jeszcze gorzej. Łza za łzą płynęły mi po twarzy.
– Nie płacz! Nie mogę inaczej… – powtórzył cicho.
– Dlaczego nie możesz inaczej?
– Znamy się od paru lat. Wiesz o mnie chyba wszystko. Pamiętasz, poznaliśmy się, kiedy zachorowała signora Orani i potrzebowałaś lekarza. Zadzwoniłaś do mnie tuż przed zamknięciem praktyki. To była kolejna praktyka, do której dzwoniłaś. Nikt nie miał czasu. Każdy spieszył się już do domu. Powiedziałaś, że ona się dusi. Przyjechałem… Przyjechałem pomimo tego, że w nocy miałem dyżur, a po nim przyjmowałem cały dzień pacjentów. Przyjechałem, bo byłem potrzebny. Od tamtej pory minęło parę lat, ale ja się nie zmieniłem. Zadzwonił Francesco. Pomyślałem, że tam mogę bardzo się przydać, że tam są potrzebne każde ręce…
– A my? A ja? – zapytałam przerażona.
– Ty zostaniesz w Wenecji. W Wenecji jesteś bezpieczna. Tutaj nic strasznego się nie wydarzy. Na pewno nic takiego jak w Bergamo.
Musnął ustami mój policzek, pogłaskał włosy. Wtuliłam się w niego. Nie potrafiłam powstrzymać łez.
– Nie każ mi zostawać – mówił cicho. – Zostając, zrobiłbym coś przeciwko samemu sobie. Nie mógłbym już potem nigdy spojrzeć sobie w lustrze prosto w oczy. Nie byłbym wobec siebie samego w porządku. Nie możesz mnie na to skazać…
Przytulił mnie jeszcze mocniej. Czułam jego ciepło. Owiał mnie zapach jego wody kolońskiej. Woń bergamotki, cytryny, pomarańczy, zmieszana z zapachem lawendy i rozmarynu. Ten zapach zawsze kojarzył mi się z miłością. Teraz przypomina o rozstaniu.
– Każdy człowiek ma swój własny kodeks moralny. Ten własny jest ważniejszy od obowiązującego powszechnie. Myślę, że mnie rozumiesz.
Rozumiałam. Gdyby został, to już nigdy nie byłby sobą, nie byłby Antoniem, którego kochałam. Następnego dnia wyjechał. Czasami dzwoni, ale ja wolę, kiedy pisze. Nie potrafię z nim rozmawiać. Głos mi się łamie. Nie chcę, żeby wiedział, że płaczę. Nie chcę, żeby się o mnie martwił.
Pytałaś, jak jest w Wenecji. Smutno i beznadziejnie.
– Pytasz, to ci odpowiadam – burknął rozdrażniony. – Koszmar to dopiero nadejdzie –powiedział chłodnym głosem. –Teraz to preludium. Potem będzie przedstawienie w dwóch aktach. Akt pierwszy pod tytułem Piekło. Akt drugi: Jak Feniks z popiołu. Miejmy nadzieję, że na ten drugi akt jeszcze wystarczy aktorów.
Zamilkł na chwilę. Byłam przerażona.
– Słyszałem, że Marcel jest zakażony – powiedział po chwili. – Chirurgiczna maseczka i rękawiczki… Brak logiki i ułańska fantazja… Jakby szedł z bagnetem na czołgi… Wysłałem mu maski 3M, ale jeszcze nie doszły. Teraz to już bez znaczenia. Jak on się czuje?
– Jest słaby, zmęczony. Bolą go głowa i mięśnie.
– Da radę – przerwał mi gwałtownie. Usłyszał chyba drżenie mojego głosu. – To twardziel. Pamiętasz, jak dwa lata temu skręcił sobie nogę w kostce i przyznał się dopiero, kiedy następnego dnia na stoku nie mógł dopiąć buta? Da radę. Takich twardzieli diabli nie biorą. Wiesz, co on do mnie napisał dwa dni temu?
Nie miałam pojęcia.
– Napisał, że jemu nic się nie może stać, bo ma dla kogo żyć, ma parę pomysłów, które chce jeszcze zrealizować, parę celów, które chce osiągnąć, i parę marzeń, które nie stały się jeszcze celami. Po tym jego wywodzie napisałem sobie kartkę i powiesiłem przy monitorze komputera w gabinecie.
Mam dla kogo żyć, mam parę pomysłów, które chcę jeszcze zrealizować, parę celów, które chcę osiągnąć, i parę marzeń, które nie stały się jeszcze celami.
Miałem ochotę do tego dopisać: W związku z tym proszę na mnie nie kaszleć. Ale zrezygnowałem. Ja powinienem sobie napisać: Nie kaszl na mnie! Mam niepełnosprawne dziecko, które możesz tym kaszlem zabić.
Rozłączył się pospiesznie. Burknął pod nosem, że przyszedł jakiś pacjent.