Niemoralna gra
Konrad dyżuruje za kolegę w studenckim telefonie zaufania. Jedna przerwana w pół słowa rozmowa zmienia nieoczekiwanie jego dotychczasowe życie. Odnalezienie rozmówczyni staje się jego jedynym celem, wypełnia dni, spędza sen z powiek, pochłania całą energię. Zaczyna się wyścig z czasem. Życie nabiera tempa. Dni pędzą jak oszalałe. Wydarzenie goni wydarzenie. Wszystko wymyka się spod kontroli. Nic już nie układa się w logiczną całość... Konrad niepostrzeżenie daje się wciągnąć w zastawioną na niego pułapkę...
"...– Jest tam ktoś? – Sam się przestraszyłem swojego głosu. W otaczającej mnie ciszy zabrzmiał dziwnie donośnie i upiornie. Stałem jak kretyn, wsłuchując się w otaczające mnie dźwięki. Gdzieś w oddali słychać było pijackie krzyki, zapewne dochodziły z tej knajpy, z której wyszedłem przed godziną... Wiatr poruszył suchymi konarami. Spadł na ziemię jakiś odłamany patyk. Nad głową usłyszałem skrzek przelatującego ptactwa, szum ptasich skrzydeł. „Coś musiało spłoszyć te kaczki – pomyślałem. – Pewnie jakiś bezpański pies”... A może spłoszył je nie pies, lecz człowiek? „Bzdura, mam wybujałą wyobraźnię – uspokajałem sam siebie. – Tu nie ma nikogo”. Już miałem zawrócić w kierunku wioski, kiedy znów usłyszałem jakiś dźwięk. Coś jak trzask złamanego patyka nadepniętego czyjąś stopą. Odwróciłem się w tamtym kierunku. Nic, tylko ciemność. „Tu nie ma nikogo – pomyślałem. – Zresztą jest tak ciemno, że nie widzę nawet własnej wyciągniętej przed siebie dłoni”.
– Jest tam ktoś? – rzuciłem ponownie w stronę otaczającej mnie czerni. Odpowiedziała mi cisza. Ruszyłem się i nagle wydało mi się, że słyszę czyjeś kroki tuż za sobą..."
"...– Niemożliwe. Bredzisz! – przerwała mi gwałtownie. – Co ty chrzanisz? – syczała. – Pracujesz w zakładzie etyki. Uczysz studentów. Nie możesz być aż tak zakłamany – wydęła z obrzydzeniem usta. Zatrzepotała rzęsami, przetarła ręką oczy, rozmazując czarne ślady po policzkach. Teraz i ona przestała być odbiciem moich marzeń. Nie była już ani powabna ani piękna. Zniknęła gdzieś potrzebująca mojej opieki i wsparcia księżniczka. Jej miejsce zajęła utrzymywana przeze mnie od paru tygodni, droga i ciągle więcej ode mnie wymagająca kurtyzana. Testowała mnie wzrokiem, próbując w myślach odróżnić prawdę od tego, co wydawało jej się następnym kłamstwem.
– Rozczarowana? – chyba dolałem oliwy do ognia.
Nagle pchnęła stół w moją stronę. Chlusnęło na koronkowy obrus czerwone wino.
– Schrzaniaj! – wrzeszczała. – Spadaj! Wynoś się z mojego życia! Że też musiałam spotkać na swojej drodze taką wesz, takiego idiotę!..."
"...– Nie wiem, Konrad, jaki jesteś – zasyczała przez zaciśnięte zęby. Jej oczy zwęziły się niebezpiecznie, twarz poczerwieniała, a loczek na czubku głowy podskoczył jak sprężyna. – Często bawisz się ludźmi. Grasz ludzkimi uczuciami. Jesteś mistrzem pozorów i mistyfikacji. Wijesz się jak piskorz. Zmieniasz jak kameleon. Cieszę się, że moja córka cię nie cierpi... Nadajesz się do wszystkiego z wyjątkiem telefonu zaufania!
Wykrzyczała mi to wszystko w twarz i nagle zamilkła. Ruszyła w kierunku wyjścia. Zdjęła płaszcz z wieszaka. Zaczęła się ubierać. Włożyła na głowę kapelusz. Naciągnęła na dłonie rękawiczki. Wyjęła z torebki parasolkę. Przygotowała się na spotkanie z tym listopadowym zimnem i pluchą na zewnątrz..."
"...Wydawało mi się, że szczekanie psa zagłusza wszystko. Aż dziwne, że on coś z tych moich słów usłyszał. Raptem zaczął mi się przyglądać jakoś życzliwiej.
– Dzwonić na tę policję? – usłyszałem żeński głos z głębi mieszkania.
– Nie, nie dzwoń jeszcze – rzucił w kierunku czeluści za swoimi plecami. – To jakiś nieszczęśnik. Chyba oszalał.
I nagle przyszło mi na myśl, że chyba faktycznie oszalałem. To wszystko było takie nietypowe dla mnie. Stałem przed zamkniętą furtką jakiegoś obcego domu. Powoli zaczynało świtać. Gasły pierwsze uliczne latarnie. Był sobotni poranek. Jeden z dwóch dni w tygodniu, kiedy mogłem się choć trochę wyspać. Pies obudził pół spokojnej i sennej willowej dzielnicy. Straszono mnie wezwaniem policji. Bałem się o kogoś, kto niedawno nazwał mnie idiotą. Obudziłem jakichś staruszków..."
"...Nie mogłem zasnąć. Gasiłem światło tylko po to, żeby po pięciu minutach je na nowo zapalić. Wyszedłem na balkon i stoczyłem z sobą wojnę, żeby nie sięgnąć po papierosa. Żal mi dzisiaj było pieniędzy, żeby kupić nową paczkę. Cholernie drogie są w tym kraju papierosy. Miałem w kieszeni kurtki parę sztuk na tak zwaną czarną godzinę. Nie wiem, czy ta godzina nastała, ale musiałem cokolwiek zrobić, żeby choć na chwilę zebrać myśli. Co to za gówno, do jasnej cholery? Każdy dzień przynosi coś nowego i każdego dnia coraz mniej z tego rozumiem..."
"...Stała tuż obok. Przeciągnęła dłonią po mojej koszuli. Niby mimochodem zaczepiła palcem o guzik. Przylgnęła ustami do odsłoniętej skóry. Jej ciepły oddech musnął moje ciało.
– Nie musimy rozmawiać... – usłyszałem je szept. – Każdy czasami ma ochotę pomilczeć... Zmęczony? Nic nie szkodzi. Ja dzisiaj nie czuję się zmęczona. Dam radę za nas dwoje...
Jej ręce coraz śmielej ślizgały się po mojej skórze. Rozpinały się kolejne guziki. Ciepły oddech wędrował coraz odważniej po moim ciele.
– Wcale nie musimy dzisiaj rozmawiać – bardziej domyśliłem się, co mówi, niż zrozumiałem wypowiadane przez nią szeptem słowa.
Dałem się opętać jej pocałunkom, kuszącemu zapachowi perfum, wypitemu przy kolacji winu, zapachowi pośpiesznie zdmuchniętych świec, otulającej nas nagle ciemności. Przez krótką chwilę pomyślałem, że nie mam ani siły, ani ochoty jej się opierać. Oprzytomniałem, kiedy poczułem chłód atłasowej pościeli. Kurwa! Mam gówno, nie wolę!..."