Nie ma nieba
Każdy z nas był, jest lub będzie pacjentem. Czy zastanawiałeś się kiedyś choć przez moment, jakie emocje targają lekarzami?
„Nie ma nieba” to nieprzewidywalna opowieść o lekarzach, ich pacjentach i relacjach zachodzących między nimi – o wyczerpującym poczuciu odpowiedzialności, o empatii, której nadmiar może stać się siłą niszczącą obydwie strony, o rozterkach i dylematach. A wszystko to wplecione jest w historię miłości, która mogłaby stać się love story naszych czasów. W tym świecie wielkich uczuć nie brak też manipulacji ludzkimi emocjami, gry pozorów, ukrywającej drugie, trzecie, czwarte dno. To świat targany nieprzeciętnymi uczuciami, współistniejący obok tego, w którym rządzi pieniądz.
Przeczytaj! Może nagle w swym lekarzu zobaczysz zupełnie innego człowieka...
Zamiast streszczenia, czyli parę słów o powieści „Nie ma nieba”
Maciek jest lekarzem, w ocenach pacjentów bardzo dobrym lekarzem, ale właśnie przed paroma tygodniami postanowił rozstać się ze swoim zawodem, zamieniając fartuch i stetoskop na biurko i komputer w biurze podróży. Zawód lekarza pokonał go, stał się przyczyną wielu bezsennych nocy i pełnych napięcia dni. Każdą chorobę pacjenta traktował jak osobistego wroga, pogorszenie stanu zdrowia jak przegraną, śmierć chorego jak własną, prywatną porażkę.
Z każdym dniem czuł się z tym coraz gorzej i gorzej. Przerosła go odpowiedzialność, dobiła empatia, zabijał brak asertywności i dystansu do zawodu. Pewnego dnia podjął decyzję: złożył wypowiedzenie w szpitalu, zamknął praktykę. Ulżyło mu. Poczuł się wolny. Kiedy postanowił rozpocząć życie od nowa, dotarły do niego echa przeszłości. Zmuszony przez przyjaciół, wyrusza na poszukiwanie swojej byłej dziewczyny, z którą rozstał się przed paru laty. Powoli dociera do niego to, że przyczyna ich rozstania była efektem tych samych emocji, dla których musiał pożegnać się z zawodem lekarza. Wyrusza w świat, w którym pozory zastępują prawdę, intrygi są na porządku dziennym, a wszystko, choć pozornie szlachetne, kręci się wokół pieniądza.
„...Ksiądz bredził coś od rzeczy o wielkości uczucia, które łączy tych dwoje, o ścieżkach życia, które są nieodgadnione, o miłości silniejszej niż choroba i śmierć... Ciekawe, jak to się ma do tych nocy spędzanych przez Małgorzatę ze mną przed niespełna trzema tygodniami? Do tych pocałunków, które jeszcze czuję? Do jej dłoni wędrujących odważnie po moim ciele? Do czułych szeptów? Do tych tabletek antykoncepcyjnych, które zapomniała zabrać z mojej sypialni i szczoteczki do zębów sterczącej obok mojej w kubku w mojej łazience? Olbrzymie i niepowtarzalne jest to ich uczucie! Ktoś zaczął grać jakąś rzewną melodię na flecie, po chwili dołączyły się do fletu skrzypce... Słodkie dźwięki wznosiły się pod gotyckie sklepienie kościoła. Jakaś dziewczyna śpiewała „Ave Marija”. Coś zaczęło mnie dusić w żołądku. Chyba się zrzygam, pomyślałem... Skrzypce i flet to jak dwa instrumenty towarzyszące w drodze do bram raju. Brakowało tylko skrzydeł u ramion i aureoli nad głową panny młodej, żeby można było sądzić, że ślub bierze anioł. Kto by pomyślał, że bywają aż tak wyzwolone anioły. Wyszedłem w trakcie przysięgi małżeńskiej. Tego już nie wytrzymałem.
– Ja, Robert, biorę sobie ciebie, Małgorzato, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
Ciekawe, czy w tej uczciwość małżeńskiej mieści się też szalona noc ze mną w Karpaczu i te wszystkie wcześniejsze upojne noce. A może to działa dopiero od tego dnia? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ja do wierności nie potrzebowałem przysięgi małżeńskiej. Jeżeli to ma działać od tego dnia, to też fajnie! Wczoraj spałam jeszcze z kimś innym, ale od dzisiaj będę spać tylko z tobą. Boże, chyba zwymiotuję. Wiedziałem, że muszę wyjść, zanim ona zacznie wypowiadać te słowa. Świat wirował wokół mnie coraz szybciej i szybciej. Łomot serca zagłuszał wszystko. Odwróciłem się pospiesznie. Szybkim krokiem ruszyłem do wyjścia. Moje kroki rozdarły panującą ciszę... Pchnąłem drzwi chyba za gwałtownie. Odbiły się od ściany i zatrzasnęły się za mną z łoskotem. Pewnie zaburzyłem tym trzaśnięciem nastrój stworzony przez słodkie dźwięki fletu i romantyczne brzmienie skrzypiec. Jaka szkoda, naprawdę żałuję! Nie chciałem niczego zepsuć. To przecież była taka piękna ceremonia...”
„...Dzień wcześniej podrzucił do jej mieszkania tamtą lampkę. Był już wieczór. Zasapał się wchodząc po schodach. Rozkaszlał po swojemu. Na chwilę położył się na jej łóżku. Światło pobliskiej latarni pełzało po ścianie, drżało, zmieniało swoją intensywność. Wiatr poruszał konarami drzewa, którego ruchomy cień przeplatał się ze światłem latarni. Swoiste świetlne widowisko na świeżo położonych tapetach i pomalowanych ścianach. Włączył lampkę. Patrzył jak srebrzyste gwiazdy wędrują po nieboskłonie sufitu. Był Duży Wóz i Mała Niedźwiedzica, wyrazista Gwiazda Polarna. Boże, jak rozgwieżdżone letnie niebo, pomyślał. Tak jak kiedyś, kiedy po dniu wspinaczki leżał na trawie przed przedsionkiem namiotu i patrzył w granat nieba usiany srebrem gwiazd. Pamiętał noc spadających meteorytów. Spadające gwiazdy i marzenia. Zdążył tylko pomyśleć: umrzeć kiedyś tak jak żyję! Szlag trafił wszystkie marzenia. Nie ma nieba! A może to ludzie powinni pomagać czasami Bogu, żeby ziszczały się ich marzenia? Gwiazdy wędrowały po suficie. Zmieniały swe barwy, mrugały. Pierniczyć marzenia, pomyślał. Ostatnio miał tylko jedno: chciał ich jeszcze oboje zobaczyć. Chciał doczekać momentu kiedy Gosia i Filip będą już w domu. Pociągnął za sznurek pozytywki zawieszonej przy dziecięcym łóżeczku. Ciche dźwięki układały się w dobrze mu znaną melodię. To był dobry pomysł z tym Marradim i jego Just for You. Kochał tę melodię. Słuchając jej, miał przed oczyma Małgorzatę... Że też, kurde, zakochałem się tak późno! Dobrze, że w ogóle zdążyłem się w życiu zakochać, pomyślał po chwili. Mało brakowało, a bym nie zdążył. Pozytywka grała w kółko, gwiazdy wędrowały po pokoju, marzenia na chwilę przyćmiły rzeczywistość. Nawet ten cholerny kaszel na moment się uspokoił, pozwolił zasnąć. Obudził się nad ranem. Poprawił przykrycie na łóżku, wyłączył lampkę, jeszcze raz pociągnął sznurek pozytywki. Just for You i nich tak już będzie na zawsze. Rzucił jeszcze okiem na zdjęcia powieszone na ścianach. Wyszedł pospiesznie. Wrzucił klucz do skrzynki na listy. Nie ma odwrotu, pomyślał. Niech to wszystko zostanie gdzieś tam we mnie na zawsze...”
...- Nagle wpadł na genialny pomysł, jak nieszczęście przełożyć na pieniądze. Ściągnął ekipę radiową i zawodowego fotoreportera. Robi krótkie radiowe meldunki z poszukiwań. Napięcie rośnie. Liczba słuchaczy zwiększa się z godziny na godzinę. Popularność tej części Włoch wzrasta. W obrót idą coraz większe pieniądze. W internecie pojawiają się nowe zdjęcia...
– Co ty chrzanisz? Stało ci się coś w głowę?
– Pomyśl sobie, internetowy hit. Zdjęcie byłego ukochanego ukochanej ofiary.
– Popierdoliło cię? – próbowała mi przerwać. – Zdjęcia ukochanego ukochanej ofiary? To jakieś brednie. Co ty chrzanisz?! Źle się czujesz?
– Jestem wściekły, ale czuję się dobrze. Wyobraź sobie, ukochana ofiary zostaje szczęśliwie odnaleziona. Takiej dramaturgii nikt by się nie powstydził. Dramat godny Szekspira. Równy Romeo i Julii. Za czasów Capuletich i Montekich nie było mediów. Ten scenariusz pobije weroński. Grób nieznanego stanie się Mekką dla zakochanych, jak podwórko pod balkonem Julii w Weronie. Jeszcze jedna legenda, która sprytnie wykorzystana nakręci niebywałe pieniądze...”